Kto tutaj jest faszystą?
28/03/2011 Dodaj komentarz
W końcu mój cykl „2 teksty w ciągu 6 dni” pękł. Cóż, nie mogłem utrzymywać tempa wiecznie, tym bardziej, że staram się unikać krótkich notek, a zarazem nie pisać na siłę. Więc teraz trochę spuszczę z tonu – planuję teksty w poniedziałek i w piątek. Zobaczymy, co z tego będzie.
O niezrozumieniu przez większość ludzi, na czym polega idea wolności słowa lub wolności w ogóle pisałem już wcześniej i zdaje się, że to temat-rzeka. Co i rusz napotykam się na jakieś historie, gdzie ktoś w ramach walki o wolność słowa pragnie zakneblowania usta komuś, kto inaczej myśli. Podręcznikowym przykładem jest niedawne wystąpienie niejakiej Sabiny Złotorowicz, która zaapelowała do prezydenta Opola, by ten zabronił przeprowadzenia dyskusji między Pawłem Kukizem a działaczami ORN-u. W ramach wolności poglądów i demokratycznych wartości, oczywiście. Nikt nie będzie nam solą w oku ze swoimi nieprzystającymi poglądami! By dopełnić obrazu zgrozy, pani Złotorowicz działa z ramienia „Amnesty International”, a przynajmniej tak deklaruje. Tak czy owak, respekt minus dla tej organizacji.
Dzisiaj jednak będzie o wzruszającej historii, która nie jest nam tak odległa – gdyż dzieje się ona za zachodnią granicą, we wsi na Pomorzu Przednim. Ten rejon Niemiec słynie z wysokiego poparcia dla rosnących w siłę grup narodowosocjalistycznych. Polecam lekturę dla łatwiejszego ogarnięcia tematu:
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/503381-moj-sasiad-nazista
Gdy jednak ktoś jest wyjątkowo leniwy, ja będę wyjątkowo uprzejmy i streszczę, że artykuł opowiada o pewnym, niemieckim małżeństwie, które stanowi ostatni bastion oporu w środowisku wiejskim, które politycznie jest opanowane przez neonazistów. Zacznijmy od tego, że skala opisanych zjawisk, a często wręcz ich absurd sprawia, że mam skłonności do wątpienia w wiarygodność tego reportażu. Przyjmijmy jednak, że wszystko jest prawdą. Na początek możemy przepisowo dać się ogarnąć zgrozie i przerażeniu, czytając o prześladowaniach ostatnich samurajów demokracji przez krwiożerczych faszystów, którzy nie przebierają w środkach, by dać im do zrozumienia, że dla państwa Lohmeyerów nie ma miejsca. Choć nie są oni jedynymi nie-nazistami w okolicy, pozostali wolą się nie wychylać, gdyż nie lubią mieć szczurów w skrzynce pocztowej, za to lubią mieć szyby w oknach. Ofiary więc zdane są na siebie w tej tragicznej walce.
Ale to tylko „na początek”. Potem warto się nieco otrząsnąć i spojrzeć na sprawę trzeźwo i neutralnie. Oczywiście, nie jestem aż takim idącym pod prąd, by popierać to, co robią „Aryjczycy” – ale chodzi o ich konkretne czynności, a nie ich światopoglądy same w sobie. Wciąż jestem jednak na tyle „alternatywny”, by widzieć drugą stronę medalu – która ujawnia się w pojedynczych fragmentach tekstu. Wspieram to nieszczęsne małżeństwo w ich walce o swoje własne życie i własne poglądy – ale nie będę przymykać oczu na przejawy myślenia z cyklu „ja wiem najlepiej, reszta powinna myśleć jak ja”.
Więc zacznijmy po kolei. Tekst jest skonstruowany tak, że powoli wprowadza mnie w to iście „demokratyczne” myślenie i przygotowuje na nie, by w końcu uderzyć takimi twierdzeniami:
Poczucie osamotnienia nie jest także obce Dieterowi Maßmannowi, burmistrzowi Hoppenrade, położonej sto kilometrów stąd na wschód. W grudniu ubiegłego roku rozwścieczeni neonaziści chcieli pobić jego kolegę z sąsiedniej gminy.
Odmówił on bowiem wydania zaświadczenia, że prezydent Niemiec zostanie honorowym ojcem chrzestnym siódmego dziecka rodziców sympatyzujących ze skrajną prawicą [w Republice Federalnej przywilej ten przysługuje dzieciom z rodzin wielodzietnych – przyp. tłum.], a także wstrzymał wypłatę becikowego w wysokości 500 euro.
Czyli mówiąc wprost – odmówił tym ludziom tego, co im się należało tylko dlatego, że wyznają nie takie poglądy, jak trzeba. Oczywiście, nikt tego nie przyzna wprost – zawsze się przecież znajdzie jakaś wymówka, że tak nie można, że przecież to naziści, oni zjadają Żydów na kolację i tak dalej. Ale, choć osobiście jestem przeciwny takim świadczeniom jak becikowe (wszelkim innym w zasadzie też), jednocześnie uznaję i szanuję obowiązujące reguły gry – reguły, które ten burmistrz złamał, a teraz on uchodzi za ofiarę. Choć zapewne nie wyrażam aprobaty dla reakcji neonazistów (coś czuję, że będę musiał często to powtarzać – a i tak pewnie znajdzie się jakiś baran, które powie, że jestem faszystą) – nie dziwię się wcale, że się wściekli.
Na zewnątrz Artamani sprawiają wrażenie ludzi pokojowo nastawionych do świata. Żyją w wielodzietnych rodzinach, zajmują się ekologicznym rolnictwem, protestują przeciwko inżynierii genetycznej – i popierają NPD, z której to w landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego zasiada obecnie sześciu posłów.
(…)
Artamani są wykształceni i działają bardzo sprytnie. „Starają się zaistnieć w świadomości publicznej za pośrednictwem różnego rodzaju stowarzyszeń oraz działalności w ochotniczej straży pożarnej”, mówi Maßmann.
Konstrukcja pierwszego cytowanego akapitu jest rozczulająca – wymienienie (z pewnością nielicznych) zalet tych ludzi, by na końcu przywalić gromem, który rujnuje cały ten obraz – „popierają NPD”. Co jest emocjonalnie równoważne z „spuszczają krew z małych dzieci i piją ją jako aperitif”. Z drugim akapitem jest podobnie – te potwory nawet jeśli robią coś poza grabieniem i mordowaniem Żydów, to na pewno robią to, by szerzyć zło i zepsucie. Powinno się im zabronić służyć w straży pożarnej! Najlepiej by było ich zamknąć w chacie i zabić drzwi dechami, by się nie wychylali ze swoimi chorymi poglądami. Typowa „demokratyczna” retoryka.
I teraz prawdziwa bomba, najsmaczniejszy kąsek z całego reportażu:
Latem każdego roku Lohmeyerowie organizują festiwal, aby pokazać, że nie całą wioskę wzięli w posiadanie naziści. Na pytanie, czego by sobie najbardziej życzyli, odpowiadają zgodnie – delegalizacji NPD. Tylko w ten sposób można pozbawić tych ludzi struktur organizacyjnych.
Tego samego zdania jest Dieter Maßmann z Hoppenrade. Cała trójka nie robi sobie jednak większych nadziei na wznowienie postępowania o wyjęcie partii spod prawa. Tak długo, jak Berlin widzi w neonazistach problem Niemiec Wschodnich, nie ma co liczyć na poprawę sytuacji
I to jest właśnie to, co autor tego tekstu nazywa na początku „wzorową, obywatelską postawą”. Rzygać mi się chce od tej komunistycznej retoryki. Tępienie wrogów ludu, wszelkich podżegaczy i krwiożerczych przeciwników naszej demokracji – to iście obywatelska postawa. Niewątpliwie ta postawa jest prawdziwie demokratyczna – lecz nie uważam tego za zaletę, tylko mnie to przeraża. Przeraża mnie karanie ludzi za odmienne poglądy, próby kneblowania im ust. Przeraża mnie pojęcie „myślozbrodnia”, którą niewątpliwie popełniają ci neonaziści w oczach tych „bojowników o słuszną sprawę”, walczących pod przykrywką „obrony wolności” – która jest kłamstwem, bo właśnie oni Wolność zwalczają najskuteczniej. To zresztą tylko jedno z szeregu kłamstw. Innym np. jest wmówienie ludziom, że „demokratyczny” to synonim do „wolnościowy”. Tylko w demokracji może istnieć wolność! Jak ktoś ją łamie, to łamie zasady demokracji.
Nie łamie. Właśnie się do nich stosuje, co widać po tej całej sprawie. Temu gronu ludzi zabiera się wolność do własnych poglądów, ponieważ nie podobają się one Większości – a w demokracji to jest wystarczający powód. Dlatego ten ustrój jest właśnie podatny na brak wolności i uciskanie – mniejszości przez większość. Pisałem już o tym kiedyś – nie ma czegoś takiego jak „wolność poglądów, za wyjątkiem poglądów nazistowskich, komunistycznych itp.” To jest jedynie wolność wybiórcza, tylko dla tych, co myślą jak my – czyli czysta kpina, nie wolność. Można karać ludzi za ich czyny – takie jak dręczenie czy paserstwo (za co zamknięto przywódcę tych nazistów, oby nie pod zmyślonym pretekstem…) – ale jeśli karzemy ich również za myśli i poglądy, to stajemy się nimi. Jesteśmy faszystami, którym pojęcie Wolności jest obce. Czas się z tym zmierzyć – i przyznać się do tego, albo zmienić drogę.
Dlatego choć rozumiem desperację państwa Lohmeyerów, którym radykaliści nie uczynili życia łatwym, i popieram ich, jeśli chodzi o ich prawo do obrony swych „demokratycznych” poglądów, kiedy czytam takie wyraźne, przesycone nienawiścią deklaracje, że chcą zakneblować „innym” usta i wpakować ich za kratki tylko za to, że nie myślą „jak trzeba”, to muszę powtórzyć tytułowe pytanie – kto tu jest faszystą?
Ponieważ ja nie potrafię rozróżnić.